Tym razem tak jak to już wcześniej planowaliśmy, za cel obraliśmy sobie Skrzyczne.
Wstajemy wcześnie rano, bo o 9:30 mamy busa w Szczyrku, który zawiezie nas na Biały Krzyż. Szybkie śniadanko, pakowanko i jedziemy. Pogoda dopisuje, słoneczko ładnie świeci, jest gorąco. Do szczyrku docieramy chwilę po 9 i parkujemy przy samym przystanku. Dokładnie jeszcze raz sprawdzam na rozkładzie o której bus i z zadowoleniem oznajmiam, że jeszcze 15 min.
Po około 30 minutach sprawdzam jeszcze raz. Jak byk napisane Szczyrk-Salmopol 9:30. W tym momencie dotarło do mnie, że Salmopol to nie Biały Krzyż. Nawet jak bus przyjedzie to nie zwiezie nas tam gdzie chcemy. Chwila konsternacji, szybki rzut oka na rozkład uff... jest PKS o 10:05. Spokojnie więc idziemy do sklepu po krem przeciwsłoneczny, bo słońce daje niemiłosiernie. Na szczęście PKS przyjechał zgodnie z planem i po krótkiej jeździe w końcu wchodzimy na szlak.
Zuzka po poprzedniej wycieczce chciała bardzo dorównać Kamilowi w zbieraniu borówek, przez co tempo naszego marszu można porównać do wchodzenia na ośmiotysięcznik. 15 kroków, przerwa. Kolejne 15 kroków, przerwa. Doszło nawet do tego, że Zuzia do zbierania jagód wykorzystywała innych turystów. Dziękujemy Pani w białych spodniach za pomoc :)
Szło się bardzo dobrze, ale jakoś dziwnym trafem po wyjściu z lasu słońce schowało się za chmurami i zrobiło się trochę chłodno. Jeszcze przed dojściem na Malinowską Skałę obudziła się Kinia, która jak dotąd smacznie sobie spała, także trzeba było zrobić dłuższą przerwę na obiadek.
Po przerwie zarówno Kasia jak i Zuzia nieco opadły z sił, co zmusiło mnie do ciągłego ich dopingowania. Nie było łatwo. Zuzka narzekała, że nie chce iść w dół bo zaraz znów będzie pod górę, a Kasię zaczął obcierać but.
Po przejściu Malinowskiej Skały myślałem, że będzie już tylko lepiej ale niestety. Morale były coraz słabsze. Dodatkowo zimny wiatr nie ułatwiał zadania. Tylko Kinia miała to wszystko w nosie i spała sobie w nosidełku.
Widać było, że Zuzia ma już dość. Nie pomagało już nawet mówienie jej, że każdy następny pagórek to już ten ostatni. Nagle okazało się, że rzeczywiście to był ten ostatni, a zza drzew widać dach schroniska. W Zuzię wstąpiły nowe siły, a uśmiech znów pojawił się na twarzy.
Przy ciepłej herbatce dziewczyny przekonały mnie do pomysłu, że one sobie zjadą kolejką, a ja jak chcę bardzo to mogę sobie zejść na nogach z Kinią. Widząc ich błagalne spojrzenia przystałem na ten pomysł. Dochodząc do kasy kolejki pożegnałem się i już zacząłem szybciej iść gdy nagle usłyszałem wołanie Zuzi.
Jakiż smutek i rozczarowanie pojawiły się na twarzach Zuzi i Kasi. Okazało się bowiem, że w kasie nie można płacić kartą. Wiedziałam już, że nie będzie to łatwe zejście. Kasia miała coraz większy problem ze stopą, a góra się nie kończyła. Zdecydowaliśmy, że dojdziemy do połowy kolejki i może w jej drugiej części uda nam się zapłacić kartą.
Niestety, tu również tylko przyjmują gotówkę. Kasia była jednak tak zdesperowana, że zaczęła negocjować z Panem obsługującym kolejkę i po słowach "..co mogę zrobić, żeby móc zjechać?", bardzo miły Pan pozwolił nam zjechać biorąc od nas całą naszą gotówkę, czyli około 6zł.
Radość i ulga. Te słowa chyba najlepiej opisują stan w jakim Kasia i Zuzka zjeżdżały kolejką.
Jeszcze chwila i jesteśmy w samochodzie. Dziewczyny padnięte, ale udało się. Okazuje się, że z całego wypadu najbardziej zadowolona wydaje się być Kinga :)