Pilsko inaczej niż zwykle

Pilsko inaczej niż zwykle

Opublikowane przez Tomasz Knapczyk w dniu 4 lipca 2020

Góry

Planowanie

Po ostatnich wędrówkach czuliśmy, że jest forma i trzeba ruszyć gdzieś wyżej. Może nie od razu w Himalaje, ale gdzieś ponad lasy. Z bliższych szczytów nadawała się Babia Góra i Pilsko, a że dawno już nie byliśmy na Pilsku, to cel wybraliśmy bardzo szybko. Mając w pamięci naszą poprzednią wizytę, chciałem ominąć schronisko i bezpośrednio dostać się na szczyt, a dopiero potem zejść do niego. Ostatnio bowiem po dojściu do schroniska, Kasia z Zuzią zostały już przy nim, a tylko ja z Kamilem weszliśmy na szczyt. Dlatego tym razem postanowiłem znaleźć inną drogę. Większość moich wejść na Pilsko odbywało się bezpośrednio nartostradą lub żółtym szlakiem z Korbielowa, natomiast nigdy nie wchodziłem od przełęczy Glinne. Stamtąd prowadzi na szczyt niebieski szlak, a po zejściu do schroniska można tu wrócić szlakiem czerwonym. Tworzy to bardzo ładną, około 10km pętlę, którą według mapy można przejść w 4h. Jedyny problem jaki mógł nas spotkać to brak miejsca do zaparkowania na przełęczy, dlatego też wyjazd zaplanowaliśmy na 7 rano.

Nie tak słodko jak myślisz

Na przełęczy znaleźliśmy się około 8 rano. Obawa o miejsce okazała się niepotrzebna. Cały parking mieliśmy praktycznie dla siebie. Pozakładaliśmy plecaki i dziarsko ruszyliśmy w stronę szlaku. Pierwsze 20 metrów przeszliśmy bez najmniejszego problemu. Dalej było już nieco gorzej, a momentami nawet nieco bardziej. Błoto pokrywało każdy centymetr kwadratowy ścieżki. Przyjęliśmy to w 80% jako ciekawe urozmaicenie i fajną zabawę. Pozostałe 20% w postaci Zuzi było tym faktem zdruzgotane. Byłem pod wrażeniem ilości powodów, dla których nie chciała już tu dłużej być. Począwszy od tych błahych jak ubłocone buty, kończąc na dużo poważniejszych czyli co powiedzą koleżanki jak się dowiedzą, w jakich warunkach ona spędziła dzień.

Błotkiem szliśmy około 2km po czym zaczęło się bardziej strome podchodzenie. Po pierwszym takim podejściu przyszła pora na piknik. Królowały jak zwykle kotlety. Tutaj Kinia, która do tej pory siedziała w plecaku, nie mogła już dłużej wytrzymać i postanowiła iść sama. Wyposażona w profesjonalne kijki górskie ruszyła twardo pod górę.

Tak to można wychodzić

Szło się nadzwyczaj dobrze. Przestaliśmy już nawet zauważać ciągłe narzekanie Zuzi, która tak się w nie wkręciła, że do samego końca nie odpuściła. Kinga, również nie odpuszczała i tylko momentami, gdy szlak stawał się zbyt ciężki, trochę jej pomagałem. W pewnym momencie minęła nas grupka turystów, a wśród nich starszy pan z kijkami. Kinia zauważając go, krzyknęła za nim: "Panuuu, ja też mam kijki", po czym zapytała mnie: "Tato dlaczego ten pan ma dziurę we włosach". Idąc dalej natrafiliśmy na dwóch odpoczywających jegomości. Jeden z nich widząc, że akurat niosę Kinię w plecaku oznajmił: "Tak to można wychodzić". Niejednokrotnie zdarzyło mi się już słyszeć podobne stwierdzenie. Zastanawia mnie czy ludzie bardziej zazdroszczą Kini, która wygodnie siedzi sobie w plecaku, czy może jednak mi, mającemu to szczęście nieść na plecach taki skarb. A może jedno i drugie.

Wychodząc ponad granicę lasu spodziewaliśmy się lepszej pogody. Niestety chmury wisiały nad Pilskiem, skutecznie uniemożliwiając podziwianie dalszych widoków. Z tego względu na szczycie nie spędziliśmy dużo czasu i od razu zaczęliśmy schodzić na Halę Miziową. Pod schroniskiem obył się kolejny piknik. Tym razem oprócz kotletów, w ruch poszły także jajka oraz lody. Niestety tutaj również słońce częściej chowało się za chmurami niż nas ogrzewało.

Do domu

Gdy wszyscy już odpoczęli, ruszyliśmy w drogę powrotną. Kinia po wyczerpującym podejściu nie dała dłużej rady iść i zdrzemnęła się, natomiast my w dość szybkim tempie schodziliśmy czerwonym szlakiem, prowadzącym poprzez Rezerwat Pilsko. Schodziło się bardzo przyjemnie zwłaszcza gdy poprzez piękny dziki las przebijały promienie słońca, które oczywiście teraz zaczęło częściej przebijać się przez chmury. Nawet odcinek z błotem nie był już taki straszny, ponieważ w większości miejsc był na tyle wydeptany, że przejście nie stanowiło problemu. Z powrotem na parkingu zjawiliśmy się około 15:30. Szybkie odbłocenie butów, pakowanko do samochodu i do domu myśleć gdzie jedziemy następnym razem.

Kasi tak dobrze się szło, że zaczęła wspominać coś o Tatrach. Zobaczymy...

Udostępnij post innym

Czytaj dalej