Jedziemy - niekoniecznie samochodem
Podróżowanie samochodem jest w miarę szybkie i wygodne, ma jednak pewne wady, które podczas dłuższych pobytów nie są zauważalne natomiast przy krótkich wyjazdach są dosyć uciążliwe. Chodzi mi mianowicie o zmęczenie po długiej jeździe oraz, co gorsze, brak możliwości zdegustowania lokalnych trunków. Dlatego tym razem na nasz środek transportu wybraliśmy pociąg. Najlepsze połączenie z Pragą znaleźliśmy z Czeskiego Cieszyna. Bilet kupiliśmy za niecałe 300zł w obie strony z miejscówkami w specjalnym przedziale dla rodzin z dziećmi.
W sobotę z samego rana wyruszyliśmy do Czeskiego Cieszyna, zostawiliśmy samochód pod dworcem i udaliśmy się na peron. Słoneczko już mocno grzało, a jeszcze nie było 8. Pociąg z okrutnym piskiem zatrzymał się na stacji, znaleźliśmy nasze miejsca i pojechaliśmy. Podróż trochę się dłużyła i była nieco monotonna jak to w pociągu, na szczęście to tylko 4 godziny. Dla Kini była to pierwsza taka podróż i prawdopodobnie z natłoku tych wszystkich wrażeń jakie daje jazda koleją zasnęła.
Gorąco i stromo
Do Pragi dojechaliśmy przed 12. Pierwsze co nas przywitało to upał i syf na dworcu. Sam dworzec niczego sobie ale jego mieszkańcy to dramat. Jak najszybciej opuściliśmy to miejsce i udaliśmy się w stronę Žižkova gdzie znajdował się nasz hotel. Po drodze do niego minęliśmy gigantyczną wieżę telewizyjną z rzeźbami raczkujących po niej dzieci. Cała okolica okazała się dosyć stroma przez co pchanie wózka w tym upale było jeszcze bardziej męczące. Kasia nalegała żebyśmy się gdzieś zatrzymali i odpoczęli chwilę. I tak jeszcze nie mogliśmy się zameldować w hotelu. Po dłuższym spacerze trafiliśmy do pizzerii Einstein. Był to dobry wybór. Dziewczyny popijały zimny sok i jadły lody, a my z Kasią raczyliśmy się miejscowym piwem. Zuzia nie chcąc aby kelner zobaczył ją jak je kanapkę chowała się przed nim pod stołem co trochę go zdziwiło ale chyba nie zauważył :)
Po tej chwili odpoczynku zameldowaliśmy się w Hotelu White Lion, który okazał się świetnym miejscem wypadowym do zwiedzania miasta. Czyste pokoje, pyszne śniadanko, które można zjeść w ogródku i do przystanku bliziutko. A jak już o przystanku to chciałbym wspomnieć o tutejszej komunikacji miejskie. Jak dla mnie to działa ona świetnie. Do dyspozycji są autobusy, tramwaje i metro więc zawsze się coś znajdzie. Na dodatek wszystko na jednym bilecie. Przydaje się tu aplikacja z rozkładem jazdy, w której dodatkowo możemy zakupić bilet i aktywować w dowolnym momencie.
Temperatura rośnie wraz z ilością ludzi
Zwiedzanie zaczęliśmy od Bramy Prochowej. Dosyć okazała budowla robiąca wrażenie, a co ważniejsze dająca dużo cienia. Dalej kierowaliśmy w stronę rynku. Ilość turystów rosła z każdym kolejnym metrem. Temperatura również rosła osiągając zawrotne 38oC w cieniu. Mijaliśmy kamienice pełne pamiątek, trdelników - ciasto w formie rurki z rozmaitym nadzieniem, ludzi o przeróżnych talentach i sprzedających pająki z pompką. Po dojściu na rynek zwiedziliśmy pobliski Kościół Najświętszej Marii Panny przed Tynem, do którego wejście wcale nie jest tak łatwo znaleźć pomiędzy rozstawionymi na zewnątrz stolikami i parasolkami. Dalej skierowaliśmy się na Most Karola. Tłum napierał z każdej strony, żar lał się z nieba, ale most całkiem ładny. Zobaczyliśmy z niego nasz kolejny cel - Zamek na Hradczanach. W drodze do niego, w pewnym momencie zza rogu wyłoniła się mała fontanna, a obok McDonalds. Spędziliśmy tam kilka chłodniejszych minut po czym zmierzyliśmy się ze wzgórzem. Po morderczym podejściu stanęliśmy na jego dziedzińcu.
Ogromne wrażenie robi tutaj Katedra Świętych Wita, Wacława i Wojciecha. Po zejściu ze wzgórza zamkowego postanowiliśmy coś zjeść i powoli udać się w kierunku hotelu. Tak spacerując sobie po dzielnicy Praga 1 znaleźliśmy się na wyspie Slovanský Ostrov. Po chwili musieliśmy się jednak stamtąd zbierać, gdyż Zuzia poczuła wyjątkową potrzebę znalezienia się jak najszybciej w hotelu. Szybciutko znaleźliśmy stację metra, która na nieszczęście Zuzi, okazała się nieczynna. Kolejne 10 minut marszu do następnej stacji. Tym razem jedziemy. Wszyscy wykończeni szybko zasypiamy bo jutro kolejny dzień łażenia, a temperatura nie odpuszcza.
Góra z górą się nie zejdzie
Porządnie wyspani i najedzeni rozpoczęliśmy drugi dzień naszego zwiedzania. Pociąg powrotny mieliśmy o 18 także zostało nam jeszcze sporo czasu. Jednak biorąc pod uwagę to jak poprzedniego dnia wymęczyło nas to słońce, postanowiliśmy nie łazić zbyt dużo. Za cel obraliśmy sobie zamek na Wyszehradzie. Po dojeździe na miejsce i krótkim spacerze stanęliśmy pod murami zamku. Brama dawała bardzo miłe uczucie chłodu jak i całe wzgórze, które jest dosyć mocno zalesione. Moją uwagę przykuł kościół św. Piotra i Pawła więc postanowiłem go zwiedzić, dziewczynom jednak nie przypadła ta wizja do gustu i zdecydowały posiedzieć sobie przed nim.
Wychodząc podleciała do mnie Zuzia mówiąc, że jest tutaj moja znajoma taka z czarnymi włosami. Nie wiedziałem o kogo chodzi dopóki nie zobaczyłem Karoliny - mojej kuzynki wraz z jej chłopakiem Błażejem. Od jakiegoś czasu próbowaliśmy się spotkać na bielskim lotnisku, jednak jak się okazuje łatwiej jest spotkać za granicą :) Okazało się również, że byli oni dzień wcześniej na tej samej wyspie co my i nawet o tej samej godzinie. Po wypiciu wspólnego piwka, rozeszliśmy się ponieważ Karolina z Błażejem wracali wcześniejszym pociągiem. My zaś udaliśmy się nad Wełtawę, gdzie zamierzaliśmy wejść na statek i zobaczyć miasto z perspektywy rzeki. Ponieważ na Wełtawie przepływającej przez Pragę znajduje się kilka progów, statki tam pływające mają różne trasy. My byliśmy w górnej części rzeki więc statek, na którym się znaleźliśmy nie przepływał pod Mostem Karola za to przepływał pod Wyszehradem. Po zejściu na brzeg udaliśmy się już w kierunku dworca.
Myśleliśmy, że to już koniec na dziś wrażeń. Jednak czeska kolej nas zaskoczyła. Po wejściu do przedziału uderzył nas jeszcze większy żar niż na zewnątrz, ale myśleliśmy, że jak pociąg ruszy to klimatyzacja się uruchomi. Ale nie. Temperatura nie malała, wręcz rosła. Kinga była już cała mokra, a ja coraz bardziej wkurzony. Wtedy pojawił się konduktor, który widząc, że jedziemy z dziećmi zachował się bardzo w porządku i przeniósł nas do wagonu pierwszej klasy gdzie wszystko działało jak należy. Dalsza podróż minęła już bez problemów, za to z odgłosami gęsi, które jakiś Czech postanowił wziąć na przejażdżkę. W międzyczasie dostaliśmy wiadomość od Karoliny, że ich pociąg ma kilkadziesiąt minut opóźnienia i też się w nim gotują. To chyba nie był najlepszy dzień na jazdę pociągiem.